niedziela, 22 stycznia 2012

Dualizmaty życia człowieczego

Życie to jednak wielka sinusoida, ciąg następujących po sobie faz wzajemnie się znoszących, zwalczających i ogólnie ze sobą sprzecznych.

Skąd ten wniosek? Cały zeszły tydzień spędziłem w trybie pustelniczym - rano do biura, kląc pod nosem na widok znajomych, no bo to wtedy trzeba się odezwać, w biurze słuchawki na uszy i Bach albo inny Czajkowski, potem do domu, szybko kolację, żeby zdążyć zanim współlokatorzy wejdą do kuchni, a potem już do końca dnia seriale, w międzyczasie książki (znalazłem "Kota Mruczysława poglądy na życie", jawlowie).

No i tak sobie przez tydzień tkwiłem w pancerzyku, aż tu nagle przyszedł piątek - i co się stało? Najpierw Żubrówka w gronie stażystów, potem wędrówki nocne po mieście, spać poszedłem o czwartej nad ranem, kolejnego dnia Clausen, dziś pewnie nic, ale w sumie to nawet bym chciał, jutro kolejne cuś... cóż to się dzieje, odwróciła się faza, kozy mówią ludzkim głosem, koty tańczą kankana.

Z innych wiadomości, w tym tygodniu pierwsza część ostatniego etapu konkursu na urzędasa unijnego. Stres mnie pożera.

Zaś we śnie dzisiaj ponownie odwiedziłem Brzozów. Tęsknota za dzieciństwem?

niedziela, 15 stycznia 2012

W skrócie dziwnym

----

W związku z landlordem byłem w końcu u prawnika. Pierwsze słowa pani prawnik: "Pan niczego nie podpisuje". Dowiedziałem się też, że zasadniczo pan L. może mi naskoczyć. To znaczy - podać do sądu i pewnie nawet wygrać, ale zanim by to osiągnął, to moja umowa dobiegłaby końca i tak. Więc de facto jestem bezpieczny. Ale mam tego człowieka serdecznie dość.

---

We wtorek bodajże wybraliśmy się z wizytą do Trybunału Sprawiedliwości. Budynek to o wiele ładniejszy od naszego Batiment Jean Monnet (ale o to nietrudno), można nawet stwierdzić, że wygląda nowocześnie. Choć przecieka. Mieliśmy okazję przysłuchiwać się rozprawie i odczuć na własnej skórze, że jako nie-prawnicy jesteśmy obywatelami drugiej kategorii: nie wpuścili nas na stołówkę przed 1300, choć otwarta była już pół godziny wcześniej. Cóż, all animals are equal...



---

Dostałem kindle'a. To znaczy - kupiłem kindle'a. To znaczy - moja opiekunka stażu namówiła mnie na zakup kindle'a. I* bardzo się cieszę, że mnie namówiła. Czyta się z tego jak z papieru (tylko wygodniej, bo można obsługiwać jedną ręką), można podkreślać co ciekawsze cytaty i zapisywać je do prywatnego zbioru lub wysyłać do serwisów społecznościowych (przygotujcie się wszyscy na spamowanie, hehe), a do tego cała klasyka jest za darmo (póki co po angielsku, ale jak w maju Amazon wejdzie do Polski, to może i po polsku się coś znajdzie). Ogólnie - wielkie nice I liek.

---

W piątek miałem okazję trafić na imprezę powitalną dla stażystów bodajże Trybunału. Impreza ta była wyjątkowa o tyle, że po raz pierwszy nie dość, że nie kazali sobie płacić za wejście, to jeszcze obniżyli ceny. Cuda, cuda, ogłaszają, coraz to szersze zataczając kręgi, sokół nie słyszy głosu sokolnika, apokalipsa i koniec świata, demoniszcze-piekliszcze! A tematem imprezy było "porno glasses", nie wiem, kto, ile i czego brał, żeby wpaść na taki pomysł, ale...

---

Impreza rzeczona ogólnie zła przesadnie nie była, ale Szymkowski się chyba starzeje (albo cierpi na ciężką postać nerdozy), bo zdecydowanie lepiej bawił się w sobotni leniwy wieczór z książką i durnym serialem, niż w piątkowy z piciem i zabawą. Jesteśmy Nerd, opór jest bezcelowy.

---

Szymkowski wpadł na pomysł, że musi nauczyć się gotować. Już powoli kończą mu się pomysły na ryż+sos+mięso, zrobiłby sobie coś ciekawszego. Obawia się tylko, że jak zacznie szaleć, a zacznie, to jego budżet tego nie wytrzyma. W końcu - 600 EUR poniżej progu ubóstwa...

---

Znowu zaczęły mi się psuć ręce. Zabawnych rzeczy się człowiek dowiaduje o własnej anatomii, jak mu coś szwankuje. Wolałbym jednak nie budzić się więcej ze zdrętwiałą połową dłoni. Cóż, znalazłem sprzęt do ćwiczeń, o którym sądziłem, że zostawiłem go w domu (w rzeczywistości był w ukrytej kieszeni walizki), więc jest szansa, że się wygrzebię.

---

* - w duchu przeczytanego niedawno artykułu o zaczynaniu zdań od spójników zaczynam zdanie od spójnika.

piątek, 6 stycznia 2012

The Landlord Wars, epizod pierwszy

Święta były perfekcyjne.
Przerwa poświąteczna cudowna.
Sylwester szalony.

A potem wróciłem do Luksemburga i się zaczęło.

Przywitała mnie notka od właściciela domu, zwanego dalej panem Landlordem: "Proszę więcej nie zostawiać otwartych okien przy wyjeździe, proszę też nie używać grzejnika elektrycznego". To pierwsze całkiem zrozumiałe, to drugie to trochę aberracja, pomyślałem sobie, i poszedłem spać, posprzątawszy uprzednio pokój, który zarósł był przez te dwa tygodnie brudem.

Obudziło mnie stukanie do drzwi. Pan Landlord stukał i pukał żeby powiedzieć mi to samo, co widniało na karteczce. Powiedziałem mu, że z oknami to nie ma sprawy, a co do grzejnika, to kupiłem, bo było zimno, i już go prawie nie używam. Strasznie się przy tym oburzył, że nie powiedziałem mu o tym i nie spytałem o zgodę. Cóż, jak się sam człowieku przyznajesz, że ogrzewanie chodzi tylko co drugą godzinę (w weekendy, w dni robocze chodzi ciągle, ale za to tylko między 1700 a 0900), to nie miej pretensji.

Poszedłem znowu spać, wstałem po dwóch godzinach i stwierdziłem, że mi tak trochę zimno. Włączyłem grzejnik. Był to błąd, bo natychmiast wysadziło korki. Myślę sobie: "Nie takie problemy z hardwarem się software'owo naprawiało!" i szukam korków. Coś tam znalazłem takiego, co wyglądało nawet podobnie, przestawiać się to dało, ale że podpisane po francusku, to nie dojdę, co to jest. No to dalej, przestawiać. Przepstrykałem wszystko i nic. "Trudno", myślę, "trzeba będzie dobrego pana Landlorda ściągnąć tu, niech naprawia". Co też uczyniłem.

Przyszedł po pół godzinie, zszedł w piwniczne czeluście, wrócił i pyta, jak to się stało, co się stało. No to ja jemu, że najpierw był prąd, a potem prądu nie było. To on, że nie wierzy, odwrócił się na pięcie i poszedł znowu do piwnicy. Ja, ignorując chwilowo oburzenie obcesowym sposobem potraktowania, za nim. Już na miejscu on do mnie, że wysiadły tylko korki w moim pokoju, i czy używałem grzejnika. Ja na to, przeklęta prawdomówności, że owszem, włączyłem na chwilę. On na to, że zawiodłem jego zaufanie (sic!), więc moja umowa jest nieważna i mam się wynieść do 13 stycznia. Ja, jak to ja, straciłem głowę i zacząłem go przepraszać i przekonywać, żeby tego nie robił, on mi na to wyliczył dokładnie, ile gazu przeze mnie stracił, i stwierdził, że da mi znać do jutra. Wieczorem napisał wiadomość, że mogę zostać. Warunkiem jest podpisanie lojalki, że wiem o zakazie używania grzejnika i zgadzam się na natychmiastowe zerwanie umowy, jeżeli go użyję.

Zacząłem się zastanawiać. Przeczytałem umowę. Poskarżyłem się w panice kilku osobom. Zaczęło mi wychodzić, że facet robi mnie w bambuko, bo w treści nigdzie nie ma zakazu używania grzejników elektrycznych (chyba że uzna się je za "supplementary furniture", ale to po mojemu dość naciągane, równie dobrze "supplementary furniture" może być laptop czy stojak na gitarę), poza tym nie ma też słowa o możliwości wypowiedzenia umowy ot tak.

Szczęśliwie instytucja, w której stażuję, dba o swoich ludzi, a i ludzie, z którymi się zadaję, są skłonni do pomocy, więc w ciągu kilku dni dostałem poradnik dla nowych Luksemburżujów, w którym stoi, że przy najmie facet może mnie wyrzucić jedynie za wyrokiem sądu, którego ten mu znowu tak łatwo nie da. Jako że ta akurat umowa wyraźnie stwierdza, że nie ma mowy o najmie, to skierowano mnie też do darmowej poradni prawnej. Darmowej, czyli na koszt Komisji. Idę tam w czwartek. Nie mogę się doczekać widoku miny pana Landlorda, kiedy powiem mu, że przed podpisaniem muszę skonsultować treść lojalki z prawnikiem.

Informację o tym, że wchodząc bez pytania do mojego pokoju, dopuścił się włamania i w zasadzie mógłbym go za to pozwać, chyba sobie zostawię na później.